Recenzja książki „Hollywood” Charlesa Bukowskiego przyniosła rawianinowi zwycięstwo w plebiscycie zorganizowanym przez Instytut Książki. Radosław Magiera napisał najlepszą ocenę w kategorii dorosłego czytelnika.
Hollywood jest autobiograficzną opowieścią o pisaniu scenariusza i pełnej przeciwieństw drodze do nakręcenia opartego na nim filmu**, w której pisarz swe własne doświadczenia i swą własną tożsamość dla formalności przelał w postać Henry’ego Chinaski. Więcej o fabule, o ile ten termin może się odnosić do wspomnień, nie ma co pisać, żeby nie odbierać czytelnikom tej odrobiny zaciekawienia, którą lektura Hollywood może wzbudzić, a i to tylko za pierwszym razem.
Styl prozy Bukowskiego jest prosty, na granicy płytkości. Mam wrażenie, iż jego pozycję w literaturze bardziej zbudował marketing, którego głównym elementami były wyeksponowany alkoholizm i seksualność, niż zalety jego pióra. Nawet reklamowane wulgaryzmy są tak dalekie od słownictwa, które można usłyszeć wszędzie, nie wybierając się nawet na mecze piłki nożnej, jak skaleczenie nożyczkami do paznokci od rany po pile łańcuchowej. Mnie osobiście taka konwencja nie za bardzo odpowiada, a sama lektura nie była czymś zachwycającym, ale trzeba też przyznać uczciwie, że nie była też męcząca. Zwykła opowieść alkoholika, prawdopodobnie wielce utalentowanego, który pomimo długiego żywota spłodził raptem sześć powieści***. Podejrzewam, iż podkreślając pozytywny wpływ alkoholu, który był jego weną, zapobiegał myśli o tym, ile mógłby stworzyć, gdyby sam siebie przy jego pomocy nie niszczył.
Mam wielki niedosyt co do głębszych treści, a właściwie prawie ich braku w Hollywood. Znałem wielu pijaczków, zwykłych prostaków bez wykształcenia, którzy w dłuższej rozmowie okazywali się lepszymi obserwatorami życia i świata oraz większymi filozofami niż Bukowski. Wielka szkoda, gdyż liczyłem, iż człowiek, który większość życia spędził na rauszu, bardziej oderwany od codziennego kieratu niż zdecydowana większość mu współczesnych, zaprezentuje tutaj coś interesującego. Z drugiej strony rzecz biorąc, trzeba przyznać, że Bukowski prawdopodobnie z dużą dozą autentyzmu, choć może nieco koloryzując, przedstawił nam świat amerykańskiego przemysłu filmowego. To może być ciekawy aspekt lektury pod warunkiem, iż cały czas będziemy mieli świadomość, że jest to tylko subiektywne spojrzenie na część Hollywood, z którą Bykowski się zetknął, a zwłaszcza na Hollywood w pewnym ściśle określonym momencie jego historii. Momencie, który już dawno przeminął, wraz ze swymi realiami i klimatem. Jeśli ktoś chce poznać ducha współczesnego kina, zwłaszcza tego ambitniejszego, nie może się posiłkować Bukowskim. Lepiej niech sięgnie po coś współczesnego, jak choćby „Kino to szkoła przetrwania” Agnieszki Wiśniewskiej i Małgorzaty Szumowskiej.
Moment podsumowania jest zawsze najtrudniejszy, ale w tym wypadku szczególnie sprawia mi problem, gdyż Hollywood trzeba odmiennie oceniać zależnie od kryteriów, którymi się będziemy kierować. Wartości moralnych, wzorców do naśladowania czy jakiegokolwiek przesłania próżno w tej książce szukać, podobnie jak mistrzostwa słowa czy stylu, więc absolutnie nie jest to lektura dla początkującego czytelnika, a zwłaszcza młodego, który mógłby uznać, że alkoholizm pomoże mu osiągnąć sukces i długie barwne życie. Prędzej właściwie odbierze ją koneser, zwłaszcza mający już doświadczenie życiowe pozwalające mu spojrzeć z dystansem na tą pijacką opowieść i najlepiej zmęczony innymi, wymagającymi i wypełnionymi wartościami dziełami, który szuka po prostu czegoś do poczytania. Czegoś, co nie wzburzy jego umysłu, serca ani duszy, a po prostu da się poczytać i odpocząć od wymagających lektur. Ja akurat nie byłem w takim momencie, więc mnie niestety Bukowski tym razem nie zachwycił
* Henry Charles Bukowski
** Ćma barowa (Barfly, 1987) w reżyserii Barbeta Schroedera, z Faye Dunaway i Mickeyem Rourke w rolach głównych
*** Oczywiście powieści nie są jedynym dorobkiem literackim Bukowskiego, niemniej trudno go zaliczył do rewolwerowych piór.
Radosław Magiera
DKK Rawa Mazowiecka